Przypomina mi się parę epizodów ze szkoły podstawowej i gimnazjum, kiedy to nauczycielki od wychowania fizycznego zabierały mnie na zawody. Były to najczęściej biegi przełajowe. Nie przypominam sobie, żebym była wtedy jakoś wybitnie „dobra” w tej dyscyplinie. Podejrzewam, że pewnie owe panie nie miały kogo wybrać na zawody międzyszkolne, dlatego też się tam znalazłam. Był też taki nastoletni czas, kiedy „wydawało” mi się, że jestem gruba i chciałam schudnąć. Zaczęłam wtedy biegać, ale nie trwało to zbyt długo. W tym roku, tuż po maturze, kiedy to zaczęły się moje najdłuższe wakacje, postanowiłam, że zrobię coś dla swojego zdrowia i będę prowadziła aktywny tryb życia. Oprócz fitnessu, jazdy na rowerze i rolkach, znalazło się miejsce też na bieganie. Nie było ono jednak regularne.
27 lipca byłam wolontariuszem na I Maratonie Benedyktyńskim. Wtedy miałam okazję witać i nagradzać medalami maratończyków którzy pokonali trasę Przemyśl-Jarosław. Udało mi się też z nimi porozmawiać. Sposób, jakim opowiadali o bieganiu, był niesamowity. Było widać w nich mnóstwo pasji. Mówiąc krótko: zarazili mnie. Od tamtego czasu zaczęłam na poważniej myśleć o bieganiu. Pomógł mi w tym znajomy ksiądz i Pani Jola, którą biegającą, spotykałam o 5.30 w parku w Jarosławiu. To od nich otrzymałam cenne rady na początku mojej przygody z bieganiem. Biegałam różnie. Czasem częściej, czasem rzadziej. Dosyć często wpadałam w kryzysy i też z powodu lenistwa lub braku czasu odpuszczałam sobie codzienny bieg. Nie miałam wtedy konkretnego celu. Na szczęście w porę go znalazłam- „Bieg na piątkę” w Maratonie Warszawskim. Ale o tym w kolejnym poście…
Zapraszamy do poczytania pomysłów naszej biegaczki w Lublinie: Blog Karoliny