Łemkowyna Ultra Trail to cykl biegów górskich w których zawodnicy startują na czterech dystansach i są ograniczeni czasowo: 150 km – limit czasu 35 godzin, 70 km – limit czasu 13 godzin, 48 km – limit czasu 8 godzin oraz 30 km – limit czasu 5 godzin. Pierwsi zawodnicy z trasy Ultra Trail 150 wystartowali 23 października – z piątku na sobotę o północy z Krynicy Zdroju. Uczestnicy pozostałych dystansów stopniowo dołączali do nich w kolejnych miejscowościach: Chyrowej, Iwoniczu Zdroju i w Puławach Górnych. Wszyscy biegli Głównym Szlakiem Beskidzkim (czerwonym), by spotkać się na mecie w Komańczy.
Na tym bardzo trudnym biegu na dystansie 150 km nie mogło zabraknąć naszych ultrasów Ewy i Jacka Jackowskich. Oto relacja Jacka:
Tyle wrażeń z jednego biegu jeszcze mi nie towarzyszyło…. Bieg tak inny, zaskakujący a zarazem ciekawy. Atmosfera i duch tego biegu towarzyszy mi do dziś. I powracam myślami do tamtych obłoconych stoków, ciemnej toni lasu, chłodnych obrazów i tego czasu gdy świt siłował się z nocą …. Wiem o tym, że poranek wygra z wijącym się po lesie mrokiem, ale zawsze myślę jak to będzie …? Bieg już na etapie zapisów pokazał że jest inny, by wziąć w nim udział należy mieć punkty UMTB przyznane na innych biegach ultra. Myśląc teraz o tym dostrzegam jak profesjonalnie i odpowiedzialnie organizator przygotował start. Najważniejsze było bezpieczeństwo biegaczy, a trzeba pamiętać, że dla większości z nas to była perspe ktywa dwóch nocy na niełatwej trasie, przy temperaturze w okolicach zera , gdzie było tyle błota jakby ktoś dla zabawy całą trasę oblepił nim. Myślałem, że organizator wyłożył na całym szlaku coś w rodzaju wolno wiążącego betonu, który wsysał buty….:). Odprawa przed biegiem oczywiście obowiązkowa i każdy przed otrzymaniem numeru startowego musiał pokazać całe wymagane wyposażenie, bez żadnej taryfy ulgowej. Nie zabrałem z hotelu kubków i musiałem jechać po nie i pokazać w Biurze Zawodów. Ktoś obok mnie nie miał butów do biegu przy sobie, przecież nie pobiegnie boso !!! Powrót do samochodu, musiał je pokazać. Przed startem zastanawiało mnie czy nie przesadzają, ale w czasie biegu zrozumiałem wszystko dokładnie. No i na odprawie informacja o jedenastu przeprawach przez rzeki, z naciskiem by nie szukać mostków, ich po prostu nie ma, ale czasem są podstępne kamienie, które zachęcają swoją śliską powierzchnią, jakby mówiły „chodź na pewno nie ześliźniesz się”, i tak jest na pierwszym, drugim a na następnym już czuję jaka jest temperatura górskiego strumienia :). Ruszyliśmy w sobotę o godzinie 00:00, perspektywa 35 godzin limitu wydawała się bezpieczna. Pierwszy punkt kontrolny i ulga, ponad godzina zapasu do limitu. Smuga czołówek wijąca się przez las podążała z nami do następnego punktu. Drugi punkt powiększył nasz zapas do limitu, dodał odwagi po pierwszych porannych kryzysach. Na punktach pieczone ziemniaki smakowały mi jak nigdy dotąd, zupa i cała reszta .
I tak mieliśmy brnąć od punktu do punktu, mieszać beskidzkie błoto z sennością, zmęczeniem i chyba najbardziej znużeniem, dystans wchłaniał nas w całości, nie pytał o zdanie … Czwarty punkt ok. 80 km. i nasza decyzja, tym razem kończymy, perspektywa następnych 70 km, druga bezsenna noc, temperatura w granicach zera, trudna trasa i trudna decyzja. Myślę, że była to dobra decyzja, mieliśmy spory zapas czasu ale zmęczenie, brak snu zdecydował za nas. Logistyka do poprawy :). Najbardziej zaskoczyło mnie to co stało się po biegu, to pierwszy bieg którego nie ukończyłem, a zostało we mnie chyba najwięcej wspomnień, czegoś co ciągle wije się w moich myślach, jak wąski, chłodny ciemnością, oblepiony wszystkim co można spotkać w lesie – łemkowski szlak.
Często wracam to tego biegu, on jest zaczarowany :). I jeszcze TAM powrócę 🙂