Łemkowyna Ultra Trail to kultowy cykl biegów po dzikim Beskidzie Niskim, krainie Łemków. ŁUT to jeden z najbardziej wymagających biegów ultra w naszym kraju. Niesamowite emocje związane z pokonaniem trudnej błotnistej trasy oraz kilka dystansów do wyboru, przyciągają coraz większą liczbę biegaczy.
Najdłuższy wariant czyli trasa 150 km prowadzi Głównym Szlakiem Beskidzkim z Krynicy do Komańczy. Pozostałe trasy: 80, 70, 48 i 30 km prowadzą tym samym szlakiem, ale zaczynają się z innego miejsca, a biegacze startują odpowiednio później. Październikowy termin Łemkowyny i jesienne górskie klimaty sprawiają, że kwestie odpowiedniej logistyki i planowania nabierają jeszcze większego znaczenia. Poniżej relacja naszej klubowej koleżanki:
Bieg na dystansie 30 km Łemko Ultra Trail był moim trzecim startem w zawodach górskich. Początkowo planowałam pobiec w Ultramaratonie Bieszczadzkim jednak kontuzja skutecznie wyeliminowała mnie na pewien czas z treningów. Ale wróćmy do Łemkowyny …. już tydzień przed zawodami padało … padało i padało, w dzień startu również padało, od rana. Około godziny 10-ej odebrałam pakiet startowy i skierowaliśmy się w stronę Puław gdzie zlokalizowany był start biegu na dystansie 30 km … reszta biegaczy na dystansach 48, 70, 80 i 150 km od rana była już na trasie. Stacja narciarska w Puławach była dla nich jedynie przystankiem na trasie. Około południa parking na łące przy linii startu zaczął zamieniać się w błotne bajorko dla aut … gromadząc coraz więcej biegaczy. Punktualnie o 12:30 startujemy, pierwsze 1,5 km prowadzi po asfalcie, następnie podbieg po łące i te przepiękne widoki jesiennej Łemkowyny,
wbiegamy w końcu w las pełen błota. Błotko jest dosłownie wszędzie, a kałuże, ale nie takie małe, sięgają aż po łydki. Zimna błotnista woda wkrada się wszędzie :). Ale biegnę dalej, wesoła atmosfera udziela się większości biegaczy, widzę zawodników z dystansu 48 km, 70 km. Na ósmym kilometrze mijają mnie Piotrek i Michał (48km). Robimy szybką fotkę na pamiątkę naszego spotkania, zamieniamy kilka słów i lecimy dalej przez wszechobecne błotko. Pierwszy (i jedyny na mojej trasie) przystanek: Przybyszów już widać z góry, ale zanim dam dotrę czeka mnie ostry zjazd w dół (inaczej nie można tego nazwać).
Zbieg, który pewnie nim był jak jest sucho, teraz zamienił się w błotnistą lawinę po której zjeżdżają biegacze, zatrzymując się na czym popadnie (drzewa, krzewy, kałuża), bezsensowne jest szukanie miejsca zaczepienia, ześlizgiwanie to najlepszy sposób na pokonanie tego miejsca. Punkt żywieniowy w Przybyszowie, krótki przystanek na ciepłą herbatę i napieram dalej. Przez las, błoto i kałuże, błotko, kałuże, błotko … itd. Nieustanne chlupanie w butach towarzyszy każdemu, nikt nie ma łatwiej, ale po kilkunastu kilometrach przestaję zwracać uwagę na przemoczone buty. Więc biegnę dalej, kilometry mijają coraz szybciej, ostatni zbieg-zjazd i jestem na asfaltowej drodze prowadzącej do mety, bez błota i kałuż, w końcu przyśpieszam, ostatni zakręt w lewo i przed samą metą ponownie wielka kałuża błota i to wspaniałe uczucie, które towarzyszy mi podczas przekraczania mety. Po biegu tradycyjne łemkowskie specjały, przepyszna zupa-krem pomidorowa.
Wielki szacunek dla tych którzy wybrali dłuższe dystanse, ŁUT to niesamowite przeżycie – pewnie tu wrócę ale już na dłuższy dystans.
Benia
Po raz drugi z najdłuższą trasą ŁUT 150 zmierzył się nasz kolega Jacek Jackowski szczęśliwie docierając po ponad 34 godzinach walki do Komańczy. Beni i Jackowi gratulujemy tej niesamowitej przygody.