Bieszczady jesienią są niewątpliwie najpiękniejszym miejscem w Polsce. Niesamowite wszechobecne kolory od żółci po czerwienie, cudowne wręcz zapierające dech w piersiach widoki. Temperatura w tym czasie jest już troszeczkę niższa, ale miłośnikom gór, a zwłaszcza amatorom biegania to nie przeszkadza. W tej bajkowej scenerii 7 października br. odbył się popularny już w całej Polsce V Hyundai ultraMaraton Bieszczadzki.
W tegorocznej edycji nie zabrakło pięknego jesiennego słońca jak i niewielkich opadów deszczu. Warunki do biegu były bardzo komfortowe, pomijając błoto na trasie, które mimo wszystko stanowiło dodatkową atrakcję. Tegoroczna edycja rozgrywana była na 3 dystansach i zgromadziła na starcie ponad 1000 osób. Jarosławska Grupa Biegowa Sokół miała tam też swoich przedstawicieli, którzy bardzo dobrze poradzili sobie na trasie, tego górskiego, niełatwego biegu. O to relacja naszej koleżanki Wioli:
UltraMaraton Bieszczadzki to młodszy brat Biegu Rzeźnika. Jak twierdzą organizatorzy to doskonałe przetarcie dla tych co nie mają jeszcze za dużo doświadczenia w biegach ultra. W kwietniu br. zadebiutowałam na dystansie maratońskim w Warszawie z całkiem dobrym czasem, więc postanowiłam podnieść sobie poprzeczkę zwiększając dystans i wyruszyć w góry. Podobno Bieszczady są najpiękniejsze jesienią i właśnie wtedy nie ma nic lepszego jak założyć buty i wystartować w zawodach. UltraMaraton został moim ostatnim celem w tym roku do osiągnięcia. Do Cisnej docieram z grupą znajomych, którzy mają razem ze mną uczestniczyć w biegu. Pogoda raczej nam nie sprzyja, jest zimno i pada deszcz. Odbieramy pakiety startowe w biurze zawodów i udajemy się z Martą na odpoczynek do wynajętego pokoju.
O 7 rano w sobotę ruszamy na trasę, jest zimno, każdy ciepło ubrany. Od początku wiem, że będzie walka z mojej strony o jak najlepszy czas, więc nie ubieram się za grubo, ponieważ źle znoszę ciepło. Na początku czeka nas delikatna rozgrzewka po asfalcie, około 12 kilometrów pod górkę. Moje stopy z trudem znoszą bieg po takiej nawierzchni w terenowych butach i po 10 kilometrach zaczynam jęczeć pod nosem z bólu stóp w okolicy palców, jestem przerażona jak pokonać jeszcze ponad 40 kilometrów. Po pierwszym punkcie odżywczym nadal biegniemy asfaltem, a ja pytam innych biegaczy kiedy to się skończy, kiedy w końcu wbiegniemy w teren. Boję się, że nie dam rady. Biegniemy jeszcze asfaltem około kilometra potem skręt na szlak i zaczyna się zabawa oraz wielka ulga dla moich stóp. Kilometry uciekają szybko i już dobiegam do drugiego punktu odżywczego. Zjadam garść orzeszków, piję colę i ruszyłam dalej.
Na 30 kilometrze zaczyna się kryzys, czuję zmęczenie i ból mięśni. To co widzę przed sobą powala mnie z nóg, to dopiero początek zabawy i walki, która mnie czeka. Największe podejście wymaga wdrapania się w górę przez prawie dwa km, jest bardzo ciężko momentami zatrzymuję się by złapać oddech. Jestem pewna, że na zbiegu nadrobię stracony czas, ale niestety okazuje się to niemożliwe, ponieważ po mocnej ulewie duże ilości błota nie pozwalają swobodnie zbiegać. Bardzo skoncentrowana posuwam się w dół i uważając by nie nabawić się kontuzji lub nie ulec wypadkowi .
Na trzecim punkcie odżywczym mam wrażenie, że już tu byłam. Okazuje się, że zatoczyliśmy pętlę i pierwszy punkt jest również trzecim i zarazem ostatnim na trasie. Na punkcie zjadam opiekanego ziemniaczka, piję colę i ruszam dalej. Do mety już tylko około 14 kilometrów, zastanawiam się jak radzą sobie moi koledzy i koleżanki, którzy zostali w tyle. Szukam wzrokiem Józka z którym biegłam prawie 20 kilometrów, mam nadzieję, że jeszcze mnie dogoni i razem ukończymy bieg … Ostatnie kilometry to najgorsze zmęczenie i ból mięśni … Pytam innych biegaczy ile jeszcze w górę ? Gdy słyszę, że to już ostatnie podejście czuję ulgę bo wiem, że potem będzie w dół. Gdy docieram na szczyt widok jest niesamowity … zatrzymuję się na chwilę by cieszyć się pięknem Bieszczad. Dla takich widoków warto było się pomęczyć. Ostatnie 6 km to ciągły zbieg, zaczynam wyprzedzać innych biegaczy co dodaje mi skrzydeł i mimo bólu przyśpieszam z kilometra na kilometr. Słyszę już tłum ludzi i okrzyki z okolic mety … Przeskakuję strumyk i wbiegam na tory kolejowe, widzę grupkę ludzi, którzy krzyczą do mnie, że meta już bardzo blisko. Łzy napływają mi do oczu, wzruszenie i adrenalina jest ogromna, metę przekraczam prawie sprintem. Emocje są tak wielkie, że pierwszy raz finiszuję płacząc jak dziecko, nie da się tego uczucia opisać słowami, czuję się taka szczęśliwa. Bieg ukończyłam w czasie 7 godzin 11 minut i 13 sekund. Jestem dumna i wiem na pewno, że kiedyś tu wrócę.
Wiola Sz.
Nasi reprezentanci wystartowali na dwóch dystansach i zakończyli bieg ze wspaniałymi wynikami:
ultraMaraton 52 km:
Krzysztof Makarski 06:51:12,
Wioletta Szablan 07:11:11,
Józef Zając 07:38:03
Jop Marta 07:40:13
Bernadetta Wasyliszyn 08:03:21
półultraMaraton 26 km:
Marta Oronowicz 03:16:17
Wszystkim Sokołom gratulujemy i trzymamy kciuki za następne sukcesy !!!