Beskidy przywitały nas słoneczną pogodą, promienie bez przeszkód przedzierały się przez jeszcze skromną szatę liści w koronach buków. Poranny spektakl światła przedzierał się jak przez witraże, zieleń zmieszana z pomarańczowymi smugami. A to wszystko w jakimś nierealnym tle szaro srebrnych bukowych pni.
Po starcie pierwsze kilometry całkiem spokojne nie wskazywały na to co nas czeka, sąsiedztwo czynnych kamieniołomów, pierwszy punkt kontrolny to jak bieszczadzkie połoniny. Mała Czantoria a po niej Czantoria Wielka to już spore wzniesienia, ostry zbieg do stóp wyciągu na Ustroń Polanę i podejście na Wielką Czantorię trasą narciarską, na mapce zaznaczoną jako linia pionowa i tak było w rzeczywistości .
Ostatnia niespodzianka to urwisko kamieniołomów, dosłownie wspinaczka skałkowa bez zabezpieczeń, wąska pionowa ścieżka która uciekała spod nóg jak żywa istota, skalna przepaść zmuszała do bardzo pewnych i przemyślanych kroków .
W takiej scenerii jeszcze nie biegaliśmy , poza pamiątkowymi medalami zostały zdjęcia w głowie i zapach nieobjętych wzrokiem przestrzeni porośniętych czosnkiem niedźwiedzim.